No proszę! Też miałem mju. Leży teraz obok, popsuty. Żal mi biedaka, nigdy nie załapał się na falę popularności zalewającej niegdyś sieć. Z drugiej strony, czego tu żałować? Cała ta fala szybko wezbrała i jeszcze szybciej opadała. 
I co? I nic! Pozostało kilka chlubnych wyjątków. Nie będę wymieniał po raz wtóry znanych i lubianych. Niestety reszta to paprotki. Pewno u mnie będzie ich pełen segregator. Ciekawe kto to teraz zeskanuje? Ja nie mam zamiaru.
     Mimo wszystko mju, idziesz do machera. Zasługujesz na jeszcze jedną szansę, na jeszcze nowszy dokument. Ostrzegam. Łatwo nie będzie. Rzadko organizuję imprezy, jeśli spotykam się z przyjaciółmi głównie rozmawiamy. Rodzinę mam cudowną, choć nie patchworkową. Posiłki jadamy smaczne, ale czy fotogeniczne? Na wszelki wypadek dopalaj flashem. Tatuaży nie posiadam, a rower mam z bagażnikiem. A i jeszcze to! Żadnej paprotki w domu.



Grzebiąc w archiwum trzeba się liczyć z takimi sytuacjami. Jerry miał być jedną z lokomotyw cyklu, ostatecznie jednak pozostał w szufladzie. Spójrz w obiektyw, spójrz w bok. Można się na tym przejechać. Jedno jest pewne! Jerry należy do ciekawszych osób, które było nam dane fotografować w Teksasie.



Bujamy się naszą bryką tu i tam. Nowi chłopcy w mieście. Łapiemy ten luz, ten styl. Żujemy tytoń. Tfu. Brązową plwociną zdobimy chodnik, tuż przed nosem szeryfa. Gorąco jak w piekle. Podkręć klimę stary! Mam gdzieś cały ten klimatyczny bełkot. Tfu. Nie daj się nabrać na to pieprzenie. Mówię ci, kiedyś dławiłem się niegazowaną wodą. Widzisz to, co ja? Widzisz? Tam, na godzinie czternastej. No dalej Mike! Podaj mi rytm obcasem większym od kowadła, ja zanucę jej melodię śmierci. Hej ty! Masz ochotę na taco z grzechotnika? Prujemy wprost do Meksyku, dziecino. Cii! A niech mnie! Samo południe.
-      Tomek, gość z lewej trąbi na nas, jedź, mamy pierwszeństwo.
-      Przepraszam, zamyśliłem się...
Lytle, TX. Liczy sobie kilkuset mieszkańców i jest raczej typową, teksańską, nieco senną mieściną. Jednego możecie być pewni, żadnych chodników. Szosa, motel, charakterystyczna niska zabudowa, porzucony automat, niegdyś wydający colę, górująca nad wszystkim wieża ciśnień. W to nam graj. Od początku założyliśmy z Michałem, że wątki bezpośrednio związane z historią śląskiej diaspory, wpleciemy w jakieś ogólne tło.  Szukamy prawdziwego Teksasu i tu go znajdujemy. Skąd ta pewność? Nasza bryka to czerwony sedan, a to znaczy, że stąd po Rio Grande, jesteśmy jedynymi kierowcami poruszającymi się czerwonym sedanem. W Teksasie dwie półciężarówki przypadają na jednego obywatela, co, jak łatwo obliczyć, daje  jedną ciężarówkę na pół osobnika dowolnej płci. Poza tym zewsząd otaczają nas otwarci, skorzy do każdej pomocy mieszkańcy. Jesteśmy w Teksasie.
Już nawet nie pamiętam, jak trafiliśmy na Jerry'ego. Zdaje się, że nadał nam go ktoś z sąsiedztwa, jako lokalnego oryginała. Jerry jest znany w okolicy z własnoręcznie wytwarzanych noży. Rzeczywiście, piękna robota. Dla nas jednak ważniejszy okazuje się fakt, iż Jerry to Teksas w pigułce. Facet po prostu kocha broń. Kiedy w końcu odnajdujemy jego dom na uboczu ubocza, nie bardzo wiemy jak to rozegrać. Furtka niby otwarta, ale po jej przekroczeniu... Jak to się mówi? Niechaj Bóg ma cię w opiece? Kanonada z ganku, ot tak, na dzień dobry, to oczywiście głupi stereotyp. Jerry nie ma złych intencji o czym lojalnie informuje: Nothing inside is worth risking YOUR life for.
-      Michał! Michał! Poruszyła się firanka, tam w oknie.
-      Spadamy!
-      Już po nas.
Broń krótka, broń długa, pistolety, rewolwery, własnoręcznie wykonana amunicja, noże, mnóstwo noży. Jeszcze chwila, a będziemy musieli dostawić drugi stolik, bo cały ten arsenał na jednym się nie zmieści. Mało? Drugie tyle pozostaje w domu. Jerry mieszka z synem. Dobrze wiemy do czego służą te wszystkie zabawki. Niekoniecznie też widzimy tu rozwiązanie problemów, o których wspomina Jerry, a robi to bez ogródek tak, że momentami więdną uszy. Nie uciekamy z wrzaskiem tylko dlatego, że większość jego pomysłów to w zasadzie wariacje na temat: dobry człowiek z bronią kontra zły człowiek z bronią. Jak pokonaliśmy komunę bez wolnego dostępu do broni? Jerry nie może wyjść z podziwu. My zaś na bok odkładamy rozterki moralne i podziwiamy Magnum 357. Ten kawał żelastwa jest tak cudownie wyważony, dosłownie klei się do dłoni, po czym natychmiast traci połowę ze swej wagi.
          Panowie mitrężymy tylko czas. Pakujmy cały ten kram i ruszajmy na strzelnicę. Oczywiście planujemy tam przede wszystkim zdjęcia, skłamałbym jednak pisząc, że tylko to nam w głowie. Na wejściu, z plakatu wita nas John Wayne, cała reszta to już Bruce  Willis w akcji. Strzały niosą się po całej okolicy. Większość przypomina trzask suchej gałęzi, ale słychać też... bazooka? Jakiś facet ładuje w tarczę turlając się pod stolikiem kawowym. Okazuje się, że ćwiczy obronę własnego salonu w trakcie rabunku. W Teksasie domowy rabuś musi uwinąć się w kilka sekund. W przeciwnym razie zaliczy kulkę. Jerry to rozsądny facet, pierwsze kilka minut metodycznie instruuje nas jak obchodzić się z bronią. Jak trzymać, jak strzelać, jak podnosić ramię przed, jak opuszczać po. Ściskaj cyngiel jak dziewczynę. No co ty nie powiesz Jerry? Przestań już jojczeć i dawaj pukawkę. Jeszcze nie mówiłem, ale swego czasu na zawodach strzeleckich, zgarnąłem drewniana solniczkę oraz dyplom. No dawaj, dawaj, będę tarczą, będę kulą, miękko na nogach. Paf. Zabójczy strzał! Dzięki Jerry, dla mnie to tylko dziewiątka. Kolej na Michała. Paf, paf, paf! Skubany. Robi krótką pauzę, tylko po to by pokazać nam, jak dalece panuje nad sytuacją. Paf, paf, po ostatni pocisk. Wówczas, z adrenaliną w uszach, mogłem źle zrozumieć, ale teraz odsłuchuję nagranie po raz trzeci i wyraźnie słyszę, jak Jerry pieje z zachwytu: Urodzony strzelec! Współczesny rewolwerowiec!

Don't mess with us!