Cisza, żywej duszy wokoło. Trochę się
dziwię, bo to jednak szpital. Nie oczekuję od razu gwaru, ale taki na przykład
szmer? Szmer mógłby się przecież w tych starych murach nieść, byłbym
spokojniejszy. Nic z tych rzeczy, kompletna pustka, na parterze jak makiem zasiał. Wsłuchuję się dłużej z
nadzieją, że złapię cokolwiek, co pozwoli nieco stępić narastający niepokój.
Może być nawet najmniejszy szelest. Ostatnim razem, kiedy salowa w krochmalonym
kitlu cięła korytarz na pół, szeleściło aż miło. Co to za miejsce do cholery? Może jednak pomyliłem budynki? Tylko
jak? Znam ten bytomski szpital. Pewnie, że nie jak własną kieszeń, ale mimo
wszystko. Zaczynam czuć się jak w tym śnie, w którym trzeba wziąć nogi za pas,
a kończyny z betonu. Chwileczkę, tam dalej koło schodów łuszczy się lamperia,
nareszcie jest i świetlówka cierpiąca na nerwowy tik. Na półpiętrze jakaś
rodzina gromadzi się wokół stroskanej matki, już się rozpłaszczyli. Ojciec
pewno leży wyżej, po zabiegu, może i przed. Częstują się chusteczkami, jakiś
młokos dostaje ochrzan za klikanie w telefon. W takiej chwili. Spokojnie
ludzie, wyjdzie z tego. Nareszcie nie mam żadnych wątpliwości, również co
do tego dziwnego miejsca. Niczego nie pomyliłem, gdzieś tu musi leżeć pan
Wacław.
Oto i nasz pacjent. Samiuteńki, opatulony w
koc wydaje się jeszcze smutniejszy niż zwykle. Przyczyna owego smutku
wkrótce się wyjaśni. Najpierw jednak przywitanie, takie przesadnie uprzejme.
Samo się utarło, tak przy każdym spotkaniu: panie Wacławie, panie Tomaszu, pan
pozwoli. Ceregiele, ale bawią nas obu.
- Panie Wacławie, co to się stało? Jak pan się czuje?
- Karin Stanek.
O nie! Nie dam się tak łatwo zbić z tropu,
mimo to proszę o wyjaśnienia. Z dalszej opowieści wynika, że pan
Wacław stracił przytomność podczas uroczystości odsłonięcia pomnika królowej bigbitu. Kto zna Pana Wacława, ten wie, że w konsumpcji
wydarzeń wszelakich, potrafi narzucić sobie ostre tempo. Coś mi się zdaje, że
tym razem przeholował. Cóż, to beznadziejny przypadek, który wyłącznie przez
brak umiejętności bilokacji, nie pojawią się na dwóch wernisażach jednocześnie.
No dobra, zajmijmy się tym smutkiem. Pan Wacław ma rozładowany
telefon, kolejny dzień pozostaje odcięty od świata. Z tym jeszcze jakoś
sobie radzi, prawdziwym problemem jest brak śmiałości by poprosić kogokolwiek o
pomoc.
Z miejsca ruszamy na poszukiwania. Pierwsza
sala, pudło. Druga sala, pudło. Telefon jest starszego typu, więc zadanie nie
należy do najłatwiejszych. Chyba w desperacji zaatakujemy łepka na półpiętrze.
Bogu dzięki, idzie siostra. Żywo interesuje się naszym problemem, po czym
popełnia mały błąd formułując pytanie:
- Jak wygląda ta ładowarka?
- Transformator połączony z przewodem, na końcu którego znajduje
się wtyczka.
Nie jestem pewien kto pierwszy parsknął śmiechem. Ja, a może
siostra? Na bank słychać nas na głuchym parterze.
Ostatecznie ładowarkę znajdujemy w sali nr 412, a pan Wacław przekonuje mnie, że zyskał, nie tylko działający telefon,
ale również lepszy humor będący skutkiem wspólnie przełamanej słabości. Jeśli szczęście
nas nie opuści, za następnym winklem, znajdziemy automat z colą i łakociami.
0 komentarze:
Prześlij komentarz