Dwadzieścia minut i
byliśmy przyjaciółmi, kolejne dwie minuty, a staliśmy się tajemnym bractwem, w
trzydzieści minut zapuściliśmy brody wypatrując rewolucji wokół. Szaleństwo. W jeden
wieczór wywróciliśmy świat do góry nogami. Introwertycy byli ekstra,
ekstrawertycy wejrzeli w głąb siebie. Na moment czas się zatrzymał tylko po to, by po chwili perfidnie wrócić do gry. Dobrze wiemy, co to czas. Wszelkimi sposobami
próbujemy go przechytrzyć. Raban niemożliwy, nawet jeśli gdzieś wybija pełna
godzina mamy to gdzieś. Niech przejmują się inni. Nasza zgraja tu i teraz
pieczętuje swój los. Ktoś w potwornym zamieszaniu recytuje fragmenty 'On the
Road'. Na rany koguta! Dmuchaj Sal! Być może to kelner wykradający z płaszczy
ostatnie drobne. Na operacyjnym stole stanie się kiedyś kobietą i odzyska spokój.
Coraz gęściej dłonie pokrywamy numerami telefonów. Szyfrujemy. Ach, to tylko
Michał podchodzi do tej bombowej
dziewczyny i chyba szepce jej coś do ucha. Jakże pięknie się uśmiechają.
Popisowy numer. Zręczny blagier powtórzy go jeszcze setki razy, a my nigdy nie
dowiemy się co też tam nawija. Wartkim strumieniem uchodzimy do pobliskiej Olzy,
cucimy rozgrzane głowy. Swego czasu Wampir, ot tak dla zwykłej draki,
przekraczał granicę w bród. Był niezłym siatkarzem, równie dobrze mógł zostać
szachowym arcymistrzem. Grywał partie wcielając się w trzech graczy: własnego
dziadka, świnię oraz samego siebie z poprzedniego wcielenia. Odszedł na własnych
warunkach. Spadał z wysoka. Jego prochy ze słonecznej Hiszpanii wróciły do domu rejsowym
samolotem, choć sosnowiecki półświatek wolał czarter! Boże jedyny! Jakim cudem
pamiętać mam drogę do akademika! Wtaczamy się do góry, to pewne. Czy kwitły
magnolie? Nie, był październik. Pod numerem 335 łapiemy drugi oddech. Piotrek
częstuje nas głowizną z jaką wszystkie matki wschodu wyprawiały synów w świat.
Na jednej fali nadajemy ja i przyodziany w turecki sweter okularnik z Bukowna.
Też jestem z pipidówy. Zanim nadszedł świt przysięgaliśmy, Grzesiek na Grześka,
Tomek na Tomka, Indianin na Kruka. W marzeniach patrzę na swoje dłonie. Widzę
wyraźnie odciski ludzi gór. Mniej wyraźnie widzę starte numery. Kierunkowy 32.
Kierunkowy 33. Kierunkowy 41.
0 komentarze:
Prześlij komentarz