Ten
Brat Grzegorz to jest gość. Jego pustelniczy rozmach dawno przestał mnie
dziwić. Czasami podejrzewam, że gdzieś tam w zboczu góry, do której przykleił
swoją pustelnię, wydrążył prawdziwe królestwo. Może nawet ozłocił ściany
recyklingowym aluminium. Po tym, jak Grzegorz, prymitywny szałas przekształcił
w samowystarczalne mini-gospodarstwo jestem skłonny szukać wejścia na własną
rękę.
Póki co
rozpijamy słodkie wino, a ja podziwiam cywilizacyjny skok jaki się tu ostatnio
dokonał. Co ja mówię, jaki skok?! Bateria słoneczna to jest salto, pięknie i
czysto wykonane podwójne salto. Jakiś przedsiębiorca w okolicy miał gest.
Bateria zajmuje pewno z siedemdziesiąt procent połaci dachu, choć na oko nie
jest większa od dużego gofra. Kłębowisko drucików też robi wrażenie. Będzie
tego ze sto procent wszystkich drucików w okolicy. Na końcu jednego z nich
znajduje się dioda, tylko jedna, za to pozwalająca wieczorami studiować księgi.
Zanim
jednak stała się światłość, paplamy o piłkarzach. Tu Grzegorz staje się nagle
kategoryczny, domagając się skoszarowania naszych reprezentantów w ośrodku
zamkniętym. Wiem, że chce dobrze. To tylko pustelnicza natura rzutuje na,
skądinąd przychylne sądy dotyczące Lewandowskiego, Błaszczykowskiego i tego
trzeciego. Zaraz, zaraz! Co tu się dzieje? Jakie znowu silniki grawitacyjne?
Amerykanie to testują w kosmosie? Jeśli spada kamień to Amerykanie lecą dalej.
Nie mogę wyjść z podziwu, wiec inicjuję następną kolejkę, a Grzegorz z werwą
roluje tytoniowe skręty. W końcu nas dopadło. Filozofujemy. Brat odrzuca słupy
i celowe umartwianie się - z czym szybko się zgadzam i wybiegam do wychodka.
Szkoda,
że nie ma już Mariana. Nie wspominałem? Grzegorz do niedawna wiódł pustelniczy
żywot po sąsiedzku, z Marianem. Jak większość sąsiedzkich stosunków, również i
ich bywały napięte. Chyba trochę rywalizowali o palmę pierwszeństwa.
Ja to
widzę tak. Grzegorz jako pierwszy człowiek zdobywa zimą K2. To było samotne i
brawurowe wejście. Problem leży w tym, iż na szczycie już ktoś siedzi.
Niewiadomo jak się tam znalazł, Grzegorz nikogo po drodze nie mijał, a jednak
tam siedzi. Co gorsza, nie zamierza schodzić
- Nie
liczy się, NIE LI-CZY SIĘ! Albo wchodzisz i schodzisz jak człowiek, albo się
nie liczy.
Marian
był tajemniczy, zamknięty. Płoszył się, nigdy też nie skrócił dystansu. Tylko
jeden raz uraczył mnie proroctwem wieszcząc nadejście Nowej Jerozolimy w
Zakliczynie. Najpierw jednak na lokalnym rynku wyrośnie drzewo wydające
dwanaście różnych owoców. Po jednym na każdy z dwunastu miesięcy. Byłem na tym rynku, jeszcze
się nie wypełniło. Sprawdzę następnym razem, kiedy znowu złapie mnie handra
albo tęsknota za intuicyjnym, małoobrazkowym fotografowaniem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz