Achim

// // Leave a Comment

Pierwszy raz widzę faceta na targowisku. Tym samym, na którym zrealizowałem cykl traktujący o hodowcach ptaków. Lubiłem się tam szwędać, zawsze znalazła się okazja do pogawędki z Januszem, dość regularnie trafiał się wdzięczny model.
Dziś liczę w pamięci minione lata i znowu łapię się na tym samym. Dycha pękła? Niemożliwe, góra siedem, może osiem lat.
No więc idzie jeden z drugim. Drugi, jak się później okaże, to brat pierwszego. Swoje na targowisku przeżyłem, ale scenka robi na mnie autentyczne wrażenie. Po lewej mamy drób. Kury w przewadze, panoszą się na granicy bezczelności, kaczki jakby bardziej wycofane. Wszystko to niemiłosiernie gdacze i pierzy. Nocny koszmar melomana alergika. Po prawej cisza. Teoretyczna, bo przecież taka chmura much swoje bzyczy, przez garmażerię z lewej się jednak nie przebije. Tylko najbardziej wtajemniczeni znajdą w tym rozgrzanym blaszaku mięsne frykasy. Legenda mówi o najlepszej koninie na Śląsku. Większość z nas budzi się z tu krzykiem? Zapewne. W tej scenerii suną żywe tatuaże.
Gdyby to były wczesne lata dziewięćdziesiąte mógłbym wówczas rzec: wzięło mnie zdziwko.  Nie no jasne! Obciach. Tekst przeszedłby gładko całą dekadę wcześniej. Zresztą to bez znaczenia. Sytuację znacznie lepiej oddaje inna językowa skamielina: miałem lekkiego pietra. Więzienne dziary to nie byle co. Taki tatuaż przemieszcza się w zasadzie o pół kroku przed nosicielem, dzięki czemu mamy czas uskoczyć. Myślę, że bardzo podobny mechanizm obserwujemy w świecie przyrody. Klasyczne indygo i śmiała kreska działają niczym żółte plamy salamandry.
Achim z bracikiem na gołych barkach targają worki z ptasią karmą. Jest szansa, że należą do ferajny lokalnych ptaśków. Cholera, to byłby portret! Oczywiście, że się waham, co innego sympatyczny Janusz, co innego dwójka zakapiorów. Akurat jestem w trakcie lektury biografii Diane Arbus, więc szybko kombinuję w ten deseń. Diane już miałaby obu na widelcu, po prostu rusz tyłek i zagadaj. Podchodzę i wypalam:
- Przepraszam, czy Pan hoduje gołębie?
- Ja, a ty co? Klipsujesz?
Od początku nie miałem zbyt dużej pewności siebie, ale tu gubię się zupełnie. Brnę w dziwną maskaradę instynktownie czując, że na studenta nic tu nie wskóram. Na szczęście mieszkam nieopodal, na cieszącej się złą sławą Cwajce, nieśmiało zaczynam grać synka z sąsiedztwa. Lody przełamane. Kim ostatecznie okazuje się Achim? Fantastycznym gościem z krwi i kości. Proponując piwko za portretową sesję, wychodzę na kierującego się stereotypami ćwoka. Wystarczy wiadro pszenicy.
Ostatnio rzadko widuję się z Achimem, mimo wszystko nie jesteśmy kolegami. Tym bardziej wspominam ubiegłoroczną wizytę na jego ogródku. To było coś. Rodzinne spotkanie, w piaskownicy bawią się nasze dzieci, częstujemy się słodyczami. Piękna żona Achima, o urodzie siedmiogrodzkiej węgierki, parzy mocną kawę. Nad głowami gołębie, w wolierze masa wspaniale wybarwionych ptaków. Ach! Zachwytom nie ma końca, w tle słychać głos Krystyny Czubówny.

P.S.
W pas się kłaniam tej całej fotografii za takie historie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz